Coca Cola – Porta 4:6
W pierwszym spotkaniu zmierzyli się sąsiedzi w ligowej tabeli – ekipy Coca-Coli i Porty. Lepiej w mecz „weszli" żółci. To oni objęli jako pierwsi prowadzenie, po strzale Tomasza Koska. Kolejne minuty należały już jednak do gospodarzy. Dwie szybko zdobyte bramki pozwoliły im z nawiązką odrobić straty. Kiedy po długim podaniu z własnej połowy atomowym strzałem popisał się Krzysztof Pachacz, podwyższając na 3:1, wydawało się, że czerwoni nie wypuszczą już z rąk tak korzystnej zdobyczy. Porta ukłuła jednak po raz drugi – tym razem z rzutu karnego. Co prawda rywale odpowiedzieli jeszcze przed przerwą czwartym trafieniem, lecz w ich grze coś jakby zaczynało się psuć...
Wrażenie, że jakość gry Coca-Coli spada, nie było wcale mylne. Drugą połowę wyraźnie lepiej rozpoczęli piłkarze Porty i to oni stwarzali sobie więcej okazji do strzelenia gola. Stwarzali, i co ważniejsze, sytuacje te potrafili wykorzystać. W efekcie przyniosło im to zwycięstwo, wywalczone zwłaszcza świetną postawą w samej końcówce meczu. Pozwala im ono zyskać nad swoim przeciwnikiem trzy punkty przewagi. Najskuteczniejsi w ekipie zwycięzców okazali się Sławomir Jurek oraz Tomasz Kosek, którzy zdobyli po dwie bramki. Po jednym trafieniu dołożyli Tomasz Ratajczak i Kamil Paleń. Po przeciwnej stronie boiska z kolei aż trzy razy do siatki trafiał Krzysztof Pachacz, zaś raz ta sztuka udała się Marcinowi Pachaczowi.
Crann – HCL 2:9
W drugim meczu wieczoru zamykający stawkę drużyn Crann podejmował międzynarodową ekipę HCL. Faworytem, i to zdecydowanym, byli goście, którzy wciąż walczą i ligowe podium. Początek spotkania dla postronnego obserwatora nie byłby jednak starciem Dawida z Goliatem a pojedynkiem dwóch równorzędnych zespołów. Co prawda, więcej klarownych sytuacji stwarzali sobie żółci, lecz żadnej z nich nie potrafili wykorzystać. Próbowali między innymi Jonas Sousa, Fabio Andre Dias Medeiros czy Armands Bricis, lecz bezowocnie. Crann pierwszą naprawdę groźną sytuację stworzył sobie dopiero w drugiej części pierwszej połowy. Strzał Konrada Pabijana nie znalazł jednak drogi do siatki. Wydawało się, że w tym zaciętym starciu nie zobaczymy, przynajmniej przed zmianą stron, goli. Tuż przed gwizdkiem wieńczącym pierwsze 20 minut HCL udało się strzelić dwie szybkie bramki. To wprowadziło wyraźny spokój w poczynania tego zespołu, co wyraźnie widać było po przerwie. Wtedy to w pełni ujawniło się, że różnica 24 punktów w tabeli nie jest przypadkiem. Szybkie akcje, dokładne podania i, co najważniejsze, gole, pozwoliły odnieść gościom zasłużone zwycięstwo. Co prawda w końcówce znów do walki poderwali się czarni, lecz byli w stanie zdobyć tylko dwa gole. Ich strzelcami byli Daniel Pabijan oraz Marcin Suder. Przed ostatnim gwizdkiem HCL uzbierał za to bramek aż dziewięć. Najwięcej z nich, trzy, strzelił Steven Soto. Dwa razy trafiał wspominany już Dias Medeiros a po razie Ugochukwu Francis Ozurumba, Jose Angelo Ferreira, Masse Badji i Lucasz Dziemba.
KDWT – KPMG 10:4
W trzecim spotkaniu oglądać w akcji mogliśmy lidera – KPMG. Na jego drodze stanął tym razem team KPMG, aktualnie plasujący się na dziewiątej pozycji w tabeli. Szybka bramka, strzelona w jednej z pierwszych akcji przez żółtych nakazywała myśleć, że będzie to bardzo jednostronny pojedynek. Nic jednak bardziej mylnego. Po straconej bramce, niebiescy zacieśnili mocno szyki obronne i nie pozwalali już tak łatwo przedostawać się rywalowi pod własne pole karne. W odpowiedzi na to gospodarze próbowali strzałów z dystansu, lecz większość z nich, choćby uderzenie Przemysława Gruchacza, mijało celu. Dobrze spisująca się jak dotychczas defensywa gości w końcu dała się jednak wyprowadzić w pole. Ładna klepka dała KDWT drugiego gola. Kiedy chwilę później podwyższył on na 3:0, stało się niemal jasne, kto rozstrzygnie ten pojedynek na swoją korzyść. Przed nami była jeszcze jednak druga połowa, która mogła wiele odmienić...
Niestety, zmiana stron nie przyniosła radykalnej zmiany sytuacji na murawie. Przewagę miał zespół gospodarzy i potwierdzał to systematycznie zdobywanymi golami. Ostatecznie Jakub Domagała piłkę z siatki wyciągać musiał aż dziesięciokrotnie. Aż cztery razy po strzałach Przemysława Gruchacza oraz trzykrotnie, kiedy piłkę w stronę bramki kierowali Piotr Paszkiewicz oraz Marcin Niemkiewicz. KPMG w tym meczu zdobyło cztery gole. Dwa z nich były zasługą Pawła Szczepańskiego, pozostałe padły łupem Macieja Połysa i Rafała Rybaka.
Kompania Piwowarska – Decathlon Zakopianka 3:2
Do sporej niespodzianki doszło w czwartym meczu, w którym to niżej notowana Kompania Piwowarska podejmowała trzeci w tabeli Decathlon. Od początku biali śmiało zaatakowali, zaskakując wyraźnie drużynę gości. Zaowocowało to golem – Sitarz skierował piłkę do siatki strzałem po ziemi, w prawy róg. Podrażnieni takim obrotem spraw goście nie mieli innego wyjścia, jak zaatakować. Szło im to ze zmiennym szczęściem. Parokrotnie bliscy byli pokonania bramkarza, lecz za każdym razem na wysokości zadania stawała świetnie dysponowana obrona Kompanii. Mimo wszystko, Decathlon zdołał doprowadzić do remisu po golu Łukasza Radzimowskiego. Nie zadbał jednak należycie o zabezpieczenie tyłów i niedługo cieszył się z tego wyniku. Mariusz Kijas nie dał bowiem szans golkiperowi rywala. Taki stan rzeczy utrzymał się do końca pierwszej połowy.
W drugiej czerwoni ze wszystkich sił starali się odwrócić losy meczu na swoją korzyść. Starali się jednak aż za bardzo, czego efektem były aż trzy żółte kartki. Zamiast doprowadzić do remisu, osłabieniem stwarzali przewagę ekipie gospodarzy. Ci skrzętnie to wykorzystali, zdobywając trzecią tego wieczoru bramkę, autorstwa Adama Wójtowicza. Ataki Decathlonu tym samym straciły nieco na animuszu, choć wcale nie ustawały. Zaowocowało to drugim golem dla gości, którego autorem był... bramkarz, Michał Ura. Jego wyrzut piłki zaskoczył kompletnie golkipera białych, który wyciągać musiał piłkę z siatki. To przyniosło sporo emocji w końcówce, lecz bramek już nie oglądaliśmy. Triumf Kompanii Piwowarskiej stał się faktem.
DHL Express – Kolporter 10:2
W ostatnim meczu oglądaliśmy w akcji siódemki DHL i Kolportera. Wicelider w niebieskich strojach musiał zdobyć trzy punkty, by utrzymać w ryzach rozpędzające się ekipy z niższych lokat. Zadanie udało się zrealizować, strzelając dodatkowo imponującą liczbę goli, choć przyznać trzeba, że zwłaszcza na początku spotkania nie przychodziły one łatwo. Kolporter postawił się bowiem przeciwnikowi i dyktował dość twarde warunki. Co prawda, stosunkowo szybko DHL objął prowadzenie po bramce z dystansu, lecz potem do głosu doszli na chwilę pomarańczowi. Jedna z ich akcji zakończyła się nawet strzałem w poprzeczkę, lecz gola zdobyć im się nie udało. Po raz drugi trafili za to gospodarze. Przed przerwą udało im się dołożyć jeszcze jedną bramkę, na którą goście odpowiedzieli trafieniem Marka Ropki. Po zmianie stron Kolporter również trafił do siatki, tym razem po strzale Janusza Dziaduły. Rywale czynili to jednak aż siedmiokrotnie, ustalając wynik pojedynku na 10:2. To rezultat, który nie do końca odzwierciedla to, co działo się na murawie, przynajmniej w pierwszej połowie. Goście zdecydowanie nie zasłużyli na tak wysoką porażkę. Ich postawa mogła budzić szacunek. Szkoda tylko, że zabrakło im nieco skuteczności...