Starcie białych z żółtymi zapowiadało się bardzo ciekawie. Co prawda obie ekipy w poprzednim sezonie grały w różnych ligach, lecz prezentowały bardzo zbliżony poziom. Obie dały się też zapamiętać jako drużyny, których najmocniejszą stroną jest atak. Dawało to nadzieję na sporą liczbę bramek. I choć ostatecznie zobaczyliśmy je tylko dwie, nie można było narzekać na brak emocji. Lepiej rozpoczęło KPR: szybka, składna akcja i strzał z kilku metrów Tomasza Skorupy powinien zakończyć się golem. Na posterunku był jednak golkiper gości, który pewnie wyłapał lecącą w środek bramki piłkę. Z czasem do głosu dochodzić zaczęli zawodnicy HCL. Ich dominacja w środku pola stawała się bardzo wyraźna. Zaowocowało to bramką, zdobytą przez Armandsa Bricisa. Choć żółci nadal byli w natarciu, przed przerwą wynik już się nie zmienił.
Po zmianie stron nadal to HCL był stroną dominującą. Biali ograniczali się do kontrataków i uderzeń z dystansu, które, trzeba przyznać, parokrotnie mogły zaskoczyć bramkarza HCL. W tej materii wyróżniał się zwłaszcza Adam Curyło. Gdyby miał nieco więcej szczęścia, dałby po jednym ze swoich uderzeń wyrównanie ekipie KPR. Niestety, zamiast cieszyć się z gola na 1:1, zawodnicy gospodarzy musieli przełknąć gorzką pigułkę. Przewaga HCL w środku pola ponownie dała o sobie znać i tuż przed zakończeniem meczu Bricis trafił do siatki po raz drugi.