Co tu dużo mówić – ten mecz miał jednego faworyta. Byli nim plasujący się przed tą kolejką na drugim miejscu niebiescy, dla których ekipa Fideltronika miała być tylko przystankiem w drodze po awans. Wnikliwi obserwatorzy rozgrywek zauważyć jednak mogli, że MPO męczy się z niżej notowanymi przeciwnikami. Była to oczywista szansa dla białych, którą ci we wspaniały sposób wykorzystali.
Już początek zwiastował, że wiceliderowi nie będzie łatwo. Co prawda dominował, lecz za nic nie mógł trafić do siatki. W idealnych sytuacjach znajdowali się chociażby Rafał Rutkowski czy Grzegorz Korneluk, ale albo brakowało im szczęścia, albo na drodze stawał im świetnie tego wieczoru dysponowany bramkarz. W końcu jednak temu drugiemu udało się otworzyć wynik meczu, lecz były to dla niebieskich miłe złego początki. Do akcji wkroczył bowiem Bartłomiej Podolecki – gracz, którego znawcom Biznes Ligi nie trzeba przedstawiać. To, co wyczyniał, zwłaszcza w pierwszej połowie z obrońcami rywali musiało budzić podziw. Jeszcze przed przerwą wyprowadził on swój zespół na prowadzenie, które tylko dzięki wielkiemu szczęściu MPO nie było wyższe niż 2:1 (poprzeczka oraz pudło do pustej bramki).
W drugiej części gry gospodarze musieli zatem odrabiać straty. Zabrali się za to z animuszem, ale niewiele mogli wskórać. Nadal świetnie grała obrona Fideltronika, która poza czyszczeniem tyłów uruchamiała długimi podaniami Podoleckiego. Ten, wespół z kolegami groźnie kontrował i w efekcie jednej z takich właśnie kontr zobaczyliśmy trzeciego gola dla białych. Nie załamał on MPO – niebiescy dalej walczyli, ale niewiele z ich ataków wynikało. Udało im się co prawda, przy stanie 3:1 zdobyć drugiego gola (ponownie trafiał Korneluk), lecz chwilę potem kat z „10" na plecach pokazał im ponownie, kto tego wieczoru bardziej zasługuje na trzy punkty. Ostatecznie, po dwóch golach Podoleckiego oraz trafieniach Macieja Zaborowskiego i Adama Kurasia biali sensacyjnie wygrali 4:2 i powoli wydostają się z dołu tabeli.