Kibice zgromadzeni na trybunach przecierali oczy ze zdumienia oglądając spotkanie Nafty z Napadem. Był to mecz w którym jednej drużynie wychodziło absolutnie wszystko, a drugiej nic. Napad przeważał, prowadził grę, ale był do bólu nieskuteczny. Nawrot raz za razem indywidualnymi szarżami próbował rozerwać defensywę gospodarzy, ale był zbyt osamotniony i nic z tego nie wychodziło, choć dwukrotnie zdołał urwać się obrońcom i oddać strzały, które zatrzymały się na słupku. Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić i po raz kolejny to stare piłkarskie porzekadło dało o sobie znać. Tomasz Walowicz ładnym strzałem pokonał bramkarza gości i do przerwy gospodarze prowadzili 1:0. Druga połowa to...hardcore. Napadł znów przeważał, ale w pewnym momencie gracze w niebieskich koszulkach wyglądali tak, jakby ktoś odciął im prąd. Co kontra to bramka dla gospodarzy. Hattrick zaliczył Adamczyk, ale prawdziwym królem polowania był Walowicz. No bo jak inaczej nazwać to, że obrońca czterokrotnie trafia do siatki? Wszystkie gole pana Tomasza były przedniej urody i śmiało mogłyby kandydować do miana gola kolejki. Ostatecznie licznik goli Nafty zatrzymał się na 9, a o to żeby po stronie Napadu było okrągłe 0 zadbał bramkarz gospodarzy Mirosław Gajoszek. Piłka jest przewrotna. Ktoś powie, że Nafta miała furę szczęścia. Ale czy ono przypadkiem nie sprzyja „lepszym"?